Strony

31 stycznia 2016

Rozdział piąty

Killian przekręcił się na bok, kiedy poczuł promienie słońca na twarzy. Zakrył głowę kołdrą i chciał znów pogrążyć się we śnie. Wtulił się w poduszkę, kiedy nagle usłyszał, że ktoś rzuca się na jego łóżko. Był święcie przekonany, że to jego brat mu przeszkadza, ale kiedy wytknął nos zauważył obok uśmiechniętą twarz Vivienne. Od razu odechciało mu się spać.
- Wstawaj, leniu – zaśmiała się wesoło i poczochrała jego już i tak rozczochrane włosy. – No zobacz jak słonko świeci – położyła się na poduszce. – Czy ty wszędzie musisz mieć tak wygodnie? W samochodzie, w łóżku? – powiedziała, na co brunet zaśmiał się.
- Nie uważasz, że zabrzmiało to dwuznacznie? – poruszył brwiami, na co blondynka zachichotała. – To co chcesz dziś robić? – usiadł i przetarł twarz.
- Idę dziś na badania – westchnęła i przeniosła się do pozycji siedzącej. – Chciałam, żebyś odciągnął moje myśli od tego. Boję się.
- Hej, nie musisz się bać – przytulił ją do siebie. Kompletnie zapomniał, że nie miał na sobie koszulki, a kiedy poczuł tylko jak jej dłonie oplatają jego ciało, po plecach przebiegł go dreszcz, a dłonie stały się mokre. – Będzie dobrze, słyszysz? Obiecuję, że będzie dobrze –  powiedział, próbując odciągnąć swoje myśli od reakcji jego ciała na dotyk przyjaciółki.
- Nie chcę, żeby to wróciło – oparła głowę o jego ramię. – Nie chcę wyjeżdżać, już i tak za długo nie było mnie przy tobie.
- Chyba mnie przy tobie – odezwał się po chwili milczenia. – Powinienem cię wspierać przez ten cały czas, a ja… – westchnął. – Stchórzyłem, bałem się, że nie zniosę tego.  
- Nie jestem na ciebie zła, zresztą… chyba nie chciałabym, żebyś widział mnie w stanie, w którym byłam – odsunęła się i spojrzała na jego twarz. Podarowała mu najszczerszy uśmiech i zeszła z łóżka. – Wstawaj, czekam na ciebie w kuchni.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając Killiana samego, odetchnął z ulgą. Właśnie zdarzyło się coś zarówno dziwnego, przyjemnego jak i nieodpowiedniego. Był przekonany, że to co się stało było jedynie przyjacielskim gestem, ale to co poczuł w tamtej chwili… Nie umiał tego racjonalnie wytłumaczyć. Ot tak, jego organizm płatał mu figle. Nie powinien czuć się w ten sposób, nie przy Vivienne. Byli tylko przyjaciółmi. Wytarł dłonie o kołdrę i podniósł się z łóżka. Z szafy wyciągnął pierwsze lepsze ubrania, ale nim wyszedł z pomieszczenia przeczesał jeszcze dłonią włosy. W kuchni zastał Vi rozmawiającą w najlepsze z Elliottem, który właśnie opowiadał jej coś śmiesznego. Kiedy ujrzeli dwudziestolatka, zamilkli na chwilę. Blondynka kazała mu usiąść i postawiła przed nim miskę z płatkami. Usiadła na krzesełku obok z szerokim uśmiechem, chwyciła szklankę wypełnioną pomarańczowym sokiem i wzięła dwa łyki. Killian przyglądał się jej, zapominając o wszystkim co właśnie się działo. Kiedy przeniósł wzrok na jedzenie, usłyszał jak jego młodszy brat wychodzi z domu.
- O czym rozmawialiście? – zapytał wkładając łyżkę z płatkami do ust.
- Elli opowiadał mi głupie historie – uśmiechnęła się. – Zmienił się, nie tylko fizycznie. Chyba nie jest już taki irytujący jak kiedyś, co?
- Zdziwiłabyś się – posłał jej rozbawione spojrzenie. – Czasami wydaje mi się, że jest jeszcze głupszy niż kilka lat temu.
- Nie bądź taki – pokręciła głową. – To twój brat
- Też nad tym rozpaczam – zaśmiał się i powrócił do jedzenia.
- Kiki, zawieziesz mnie na te badania? – Vi odezwała się w momencie, kiedy brunet odszedł od stołu. Usłyszawszy pytanie, zatrzymał się i spojrzał na nią. Siedziała ze spuszczoną głową, bawiąc się końcem jasnozielonej koszulki. Wyglądała jak przestraszone dziecko.
- Jasne, o której? – zapytał, czując niepokój. Chyba denerwował się bardziej niż dziewczyna.
- O dwunastej – westchnęła.
- Mam z tobą pójść, czy tylko zawieźć? – zapytał z powrotem siadając na krzesło.
- Zawieźć, wyniki i tak będą dopiero za dwa tygodnie – podniosła głowę i ujrzała jego zatroskane spojrzenie. – Ale możesz na mnie poczekać, nie potrwa to długo. 

~*~

Ośmioletnia Vivienne kręciła się po korytarz, nie mogąc ustać ni chwili. Nigdy nie lubiła zastrzyków, a momenty, w których musiała iść do lekarza były okropne. Wiedziała, że będzie płakała, kiedy pielęgniarka wbije w jej ramię strzykawkę. Miała ochotę uciec do domu, ale wtedy musiałaby tu wrócić z matką. Zacisnęła pięści i głęboko odetchnęła. Musiała pokazać, że nie jest mazgajem, że jest odważna i wcale nie boi się igieł. Chociaż w głębi trzęsła się jak galareta.
- Boisz się? – obok niej pojawił się Killian z uśmiechem na ustach. – Mogę potrzymać cię za rękę.
- A ty się nie boisz? – zapytała nie dowierzając.
- Nie, to tylko małe ukłucie. Nie zauważysz nawet – wciąż stał w uniesionymi kącikami ust.
- Chodź ze mną – powiedziała wystraszona, kiedy przyszła kolej na nią. Czuła jak cała się trzęsie, do jej oczu napływały już łzy, chociaż pielęgniarka dopiero przygotowywała szczepionkę. Brunet posłał jej pokrzepiające spojrzenia i złapał za jej dłoń. Spojrzała na niego, a kiedy z przerażeniem odwróciła się w drugą stronę, było już po wszystkim.
- Bolało? – zapytała ciemnowłosa pielęgniarka, unosząc kąciki ust w stronę dziewczynki. Ta pokiwała jedynie przecząco głową.
- Dziękuję – szepnęła do przyjaciela, kiedy już wychodzili z gabinetu.
Właśnie tamtego dnia igły przestały ją przerażać, bo kiedy za jej chudą dłoń złapał Killian, nic już jej nie przerażało. 

~*~

Widział jak okropnie się denerwowała, kiedy wiózł ją do szpitala. Nie umknęło również jego uwadze jak co chwilę zaciskała mocno usta. Sam, również, bał się. Nie chciał po raz drugi stracić przyjaciółki, którą odzyskał po dwóch latach. Czas spędzony z nią był najlepszy. Luca czy Gregor chowali się przy niej. To ona znała go najlepiej i to właśnie przy niej wszystko wydawało się prostsze. Jak kiedyś.
- Nie denerwuj się – powiedział, kiedy zatrzymał się na szpitalnym parkingu. – Wszystko pójdzie gładko
- Głowa mnie boli od tych nerwów – westchnęła i odpięła pas. – Zaraz wrócę, to zajmie maksymalnie dwadzieścia minut.
- To lepiej już idź i szybko wracaj. Potem cię jeszcze gdzieś zabiorę, co?
- Jesteś najlepszy – wreszcie się uśmiechnęła. – Co ja bym bez ciebie zrobiła? Idę, trzymaj kciuki, żeby wszystko poszło dobrze – otworzyła drzwi i wyszła.
Czas dłużył mu się niemiłosiernie, wydawało się jakby Vivienne wyszła tak dawno, a kiedy spoglądał na zegarek, mijało tylko kilka minut. Uderzył palcami o kierownicę. Jego myśli mimowolnie powędrowały ku wydarzenia z poranka. Nawet nie zauważył, że na jego usta wkradł się uśmiech. Z letargu wybudził go dźwięk telefonu. Nie patrząc na ekran, odebrał.
- Peier, gdzie jesteś? – usłyszał pytanie z ust przyjaciela.
- Na parkingu pod szpitalem – odpowiedział, wpatrując się w drzwi wejściowe do budynku.
- Co? Stało się coś? – Luca zapytał z przerażeniem. No tak, nic nie wiedział. Killian uderzył się w czoło.
- Nie, Vivienne jest na badaniach. Co chciałeś?
- A, nic. Pogadać tylko, ale to może potem
- Pogadaj z Celine – wywrócił oczami i szeroko uśmiechnął się zauważając blondynkę, wychodzącą z budynku. – Kończę, Vi wraca.
- No tak – zarechotał i się rozłączył.
Vivienne otworzyła drzwi i usiadła w fotelu. Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech. Brunet spojrzał na nią pytająco, licząc na jakiekolwiek informacje.

~*~


Zabrał ją nad jezioro, w dokładnie to samo miejsce, dokąd wybierali się kiedyś. Uwielbiali to, że prawie nigdy nie było tu ludzi. Cichy, spokojny kąt. Spoglądając w lustro wody, przypomniała sobie, że to właśnie tu, przyjaciel wybłagał u niech pocałunek. Nie raz zastanawiała się dlaczego chciał, żeby to ona była pierwszą dziewczyną, która zasmakuje jego ust. Może to dlatego, że była najważniejszą w jego życiu? Uśmiechnęła się w jego stronę, kiedy usiedli na piachu.
- Dziękuję – przygryzła wargę. – Drugi raz dzisiaj, tak dobrze wiesz co zrobić, żeby poprawić mi nastrój.  
- Cieszę się, że mogę ci pomóc. Wiesz… Niedługo będę musiał wyjechać – powiedział bawiąc się rozgrzanym piachem. – Zgrupowanie, a później Letnie Grand Prix.
- Zostawisz mnie? – zaśmiała się.
- Później zabiorę cię na wakacje, obiecuję – przyłożył dłoń do piersi.
- Nie musisz – pokręciła głową. – Wiem, że na siłę chcesz nadrobić czas, ale nie da się.
- Nie denerwuj mnie nawet, Keller. Zabieram cię na wakacje i koniec. Musisz odpocząć
- W twoim towarzystwie nie ma mowy o odpoczynku. Przegonisz mnie po szlaku turystycznym pewnie, albo wyślesz na maraton.
- Przecież to czysta przyjemność – wyszczerzył się.
- Masz dziwną definicję przyjemności – wywróciła oczami.

***
Cześć, kochane ♥
Dzisiaj przychodzę do Was z piątym rozdziałem, który... nie jest zły. Tak mi się przynajmniej wydaje :)
A Wy co myślicie? Ach, i witam nowo przybyłe czytelniczki! Niezmiernie cieszę się, że powiększa mi się grono odbiorców. :)
Tyle ode mnie, pozdrawiam cieplutko i do następnego, buziaki :*

24 stycznia 2016

Rozdział czwarty

Siedział na mostku, wpatrując się w oddalone góry. W głowie mu huczało, nie mógł zrozumieć jak to wszystko mogło potoczyć się w ten sposób. Nie chciał, żeby wyjeżdżała, ale jeszcze bardziej nie chciał, żeby to o czym się dowiedział było prawdą. Nie miał pojęcia czy poradzi sobie bez przyjaciółki. Zawsze przy nim była i mógł liczyć na jej pomoc w każdym momencie swojego zaledwie osiemnastoletniego życia. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Nigdy nawet nie myślał o tym, że pewnego dnia jej zabraknie, że ich drogi w jakiś sposób się rozejdą.
Nagle usłyszał kroki, a chwilę później ktoś usiadł obok niego. Wiedział, że to Vivienne. Otworzył oczy i spojrzał na nią, miała podkrążone oczy i wyglądała koszmarnie. Ostatnio schudła, chociaż normalnie była szczupłą osobą.
- Kiki, nie martw się – powiedziała, unosząc kąciki ust. – Będzie dobrze, wrócę.
- To ja powinienem cię wspierać, a nie odwrotnie – pokręcił głową. – Nie chcę cię stracić.
- Nie stracisz, na zawsze będę twoją przyjaciółką.
Blondynka zdjęła ze swoich stóp buty i umoczyła końce palców. Ledwo dosięgała do wody. Peier przyglądał się jej uważnie. Podświadomie myślał o tym, że być może już nigdy nie będzie mu dane spędzanie czasu z Vi. Nie chciał jednak dopuszczać do siebie tego typu myśli. Był XXI wiek, technologia i medycyna były na naprawdę wysokim poziomie.
Nie zauważył nawet, kiedy Vivienne się do niego przytuliła. Objął ją szczelnie swoimi ramionami. To był jeden z tych momentów, kiedy wiedział, że nie mógł już pomóc blondynce. Nic kompletnie nie mogło poprawić tej beznadziejnej sytuacji.
- Kiedy już wyjadę – zaczęła, kiedy odsunęła się od bruneta. – Chcę, żebyś był szczęśliwy. Nie zadręczaj się, po prostu żyj jakby nie było jutra. Skacz i  kochaj, Kiki.
- Nie mogę, Vivi – spuścił wzrok. – Nie będę umiał.

~*~

Stała przed lustrem w swoim pokoju. W tafli zwierciadła widziała szczupłą dziewczynę o lekko falowanych włosach i błękitnych oczach. Na swoje ciało nałożyła niebieską rozkloszowaną sukienkę, na stopy wsunęła czarne sandałki. Przekręciła głowę w bok, zastanawiając się czy nie powinna jednak ubrać spodni. Nie często chodziła w sukienkach, nie była ich wielką fanką, ale skoro Killian kazał jej ubrać się ładnie, postanowiła się przełamać. Kiedy usłyszała jak matka ją woła wiedziała, że już za późno na jakiekolwiek zmiany. Z łóżka zabrała czarną torebkę i zeszła do salonu, gdzie zastała rodzicielkę i przyjaciela rozmawiających i śmiejących się.
- Nie przeszkadzam? – zaśmiała się melodyjnie.
Wzrok zgromadzonych w pomieszczeniu momentalnie przeniósł się na dziewczynę. Pani Keller uśmiechnęła się do córki, a po chwili zniknęła w salonie. Killian spojrzał na przyjaciółkę z lekko uchylonymi ustami. Zmierzył ją wzrokiem i na krótką chwilę zatrzymał się na jej odsłoniętych nogach. Vivienne uniosła brwi do góry i czekała na jakiś komentarz z szerokim uśmiechem. Okręciła się dookoła, sprawiając tym samym, że Peier powrócił swoimi myślami i podarował szczery uśmiech blondynce. Vi wywróciła oczami, kiedy wróciła do nich matka dziewczyny z aparatem w ręku. Dziewczyna wiedziała, że została skazana na „sesję zdjęciową”.
- Ustańcie razem – powiedziała przysuwając bruneta do blondynki.
- Mamo, nie idziemy na studniówkę tylko na imprezę
- Nie byłaś na studniówce, więc muszę jakoś wypełnić tę lukę w albumie.
Killian objął przyjaciółkę i przysunął się jeszcze bliżej do niej, a na jego twarzy zagościł uśmiech. To samo po chwili zrobiła Vivienne.
- Bawcie się dobrze – kobieta po czterdziestce pożegnała „parę”, odprowadzając ich do drzwi. – Ach, Vi… Pamiętaj, nie możesz…
- Wiem, mamo – przerwała jej córka. – Nie będę piła, spokojnie. Jestem odpowiedzialna. Pa – uśmiechnęła i ucałowała policzek kobiety.
- Do widzenia – Peier posłał kobiecie uśmiech, a kiedy tylko zamknęły się za nim i jego przyjaciółką drzwi, zaśmiał się. – Twoja mama wciąż mnie przeraża.
- Nie jest taka straszna – wywróciła oczami i wsiadła do czarnego samochodu przyjaciela.
- Wszystko przez to, że mnie raz nastraszyła – na miejsce kierowcy opadł brunet, wzdrygając się na wspomnienie. Vivienne zachichotała. – Nie śmiej się, to było straszne.
- Rzeczywiście – powiedziała ironicznie. – Nie musiałeś być taki łatwowierny, wiesz? Jak byś poruszył czasem tą swoją zakręconą czupryną, wiedziałbyś, że to był żart.
- Miałem dziesięć lat i przed kolejne pięć bałem się wszystkich kotów, bo myślałem, że to zmutowani genetycznie kosmici
- Czy ty słyszysz jak beznadziejnie to brzmi? – znów się zaśmiała.
Kiedy pojawili się już przed domem należącym do państwa Egloff, impreza jeszcze się nie zaczęła. Mogli dostrzec jedynie kilka osób. Kiedy szli w stronę przytulającej się pary, Killian znów rzucił spojrzenie na przyjaciółkę.
- Mówiłem ci już, że ładnie dziś wyglądasz? – wyszczerzył się.
- Dziękuję, ty też nie najgorzej.
Spojrzała na niego. Rzeczywiście, wyglądał dobrze. Miał na sobie czerwoną koszulę w kratkę, a pod spodem jakiś t-shirt. Wzrok przeniosła na Lucę i jego towarzyszkę. Egloffa zdarzyła poznać już poprzedniego razu, kiedy się widzieli. Dziwiło ją to, że jeszcze dwa lata temu nie przyjaźnił się tak z Peierem. Jego dziewczyna była tylko trochę niższa od niego, więc wzrostem pokonywała Vivienne, który przyzwyczaiła się już, że w towarzystwie była zwykle tak zwanym krasnalem.
- O, Kiki i Vivi! – zawołał rozpromieniony blondyn. Chłopacy się przywitali, a obie blondynki prawie w tym samym momencie spojrzały na swoich towarzyszy wyczekująco. – A, no tak. Celine to Vivienne. Vivienne, Celine.
- Miło cię poznać – odezwała się Celine.
- Mi ciebie również – Vi odpowiedziała jej uśmiechem.
Impreza trwała w najlepsze, wszyscy bawili się świetnie. Mimo, że nie mogła pić, nie czuła się z tym źle. Zdrowie było dla niej najważniejsze. Jeden nieuważny moment i wszystko znów mogło powrócić i to ze zdwojoną siłą. Zdała sobie sprawę z tego jak wiele ją ominęło, kiedy z szerokim uśmiechem oberwała ludzi dookoła. Dziewczyna Luci okazała się świetną osobą i od razu polubiła się z Vivienne.
Kiedy powoli ludzie robili się coraz bardziej rozgadani i otwarci, zdecydowała się ochłonąć. Przeprosiła Celine, z którą spędzała ostatnie kilkadziesiąt minut i udała się w stronę huśtawki. Usiadła i spoglądała na wszystkich zgromadzonych. Czuła się zadziwiająco dobrze, tak jak dobrze nie było już od dawna.

~*~

Stał i rozmawiał z braćmi Egloff, kiedy zorientował się, że nie dostrzega przyjaciółki. Rozejrzał się dookoła i zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł samotnie stojącą Celine. Od razu przez głowę przeszły mu niezbyt przyjemne myśli. Podszedł do dziewczyny kumpla i, kiedy dowiedział się, że Vivienne chciała chwilę pobyć sama zaczął jej szukać. Dostrzegł ją niedługo później na huśtawce. Wpatrywała się właśnie w śmiejącą się do rozpuku szatynkę.
- Szukałem cię – powiedział, siadając obok. – Miałaś dosyć Celine?
- Nie – zachichotała. – Chciałam sobie trochę pomyśleć, pooddychać w miarę czystym powietrzem – zaczęła bawić się swoimi chudymi palcami, na których znajdował się pierścionek, który kiedyś dostała od swojej matki. Była jej największą pamiątką.
- Źle się czujesz? – zapytał z troską, wpatrując się z dziewczynę, na której twarzy po tym pytaniu pojawił się uśmiech. Lubił widywać ją w takim wydaniu. Podniosłą na niego swój wzrok i pokręciła przecząco głową.
- Wręcz przeciwnie. Dawno nie czułam się tak dobrze. Zdałam sobie właśnie sprawę, że naprawdę dużo mnie ominęło.
- Imprez? – uniósł brwi i się zaśmiał.
- Widoku pijanej Celine, która zdradziła mi kilka sekretów – roześmiała się wesoło. – Chodzi mi o to, że kompletnie nie znam się na życiu młodych ludzi. Poprzednie dwa lata spędziłam w klinice, a tam większość ludzi była na emeryturze.
- Och, nauczę cię bawić się jak przystało – puścił jej oko.
- Wiesz, że jesteśmy jedynymi osobami tu, które są w stu procentach trzeźwe? Chociaż słuchając Celine wcale nie żałuję, że mi nie wolno – zaśmiała się, wkładając za ucho jasne kosmyki. – Widziałeś tamtą dziewczynę, jak się na ciebie patrzy? Wpadłeś jej w oko – ruchem głowy wskazała na rudowłosą piękność, która dosłownie pożerała Peiera wzrokiem. Spojrzał na nią i się roześmiał. – Znasz ją?
- Kto jej nie zna? – odpowiedział jej pytaniem. – Ma na koncie więcej jednorazowych numerków niż Ammann zwycięstw.
- Nie jesteś chętny? – szturchnęła go i uniosła kąciki ust. – A może masz już to za sobą?
- Niestety ani ja ani Luca nie daliśmy się jej – powiedział z udawanym smutkiem.

~*~

Kiedy wychodzili z imprezy część gości już spała w najróżniejszych zakamarkach podwórka, druga część powoli zbierała się do opuszczenia imprezy. Co poniektórzy mieli z tym niemały problem. Celine wraz z Lucą zniknęli w domu i od pewnego czasu nikt ich nie widział. Pascal, starszy o dwa lata brat Luci, starał się chociaż trochę posprzątać, chociaż szło mu to co najmniej słabo.
- Jak się bawiłaś? – Killian zapytał, kiedy jechali z powrotem do domu dziewczyny.
- Świetnie! Musisz mnie koniecznie jeszcze gdzieś zabrać – powiedziała uradowana, przez co na usta chłopaka wkradł się uśmiech.
- Nie ma sprawy – spojrzał na nią na chwilę i dostrzegł jej zmęczenie. – Tylko mi nie zaśnij, nie mam ochoty wnosić cię do twojego domu. Jakby mnie twoja mama zobaczyła… – wzdrygnął się.
- Zawsze mogłabym się tu przespać – ziewnęła. – Wygodnie tu masz.
- To samo mówił Luca chwilę przed tym jak zwymiotował mi na deskę rozdzielczą – wywrócił oczami. – Moja ukochana śmierdziała przez tydzień.
- Twoja ukochana? – zaśmiała się i wyprostowała się. Peier pogłaskał kierownicę i jego usta rozszerzyły się w uśmiechu.
- Tylko ona ma klucz do mojego serca
- Zapamiętam – znów ziewnęła. – Daleko jeszcze? Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- Musiałem jechać inną drogą, jakiś wypadek był – wyjaśnił. – Już jesteśmy – dodał po chwili, kiedy podjechał pod dom Keller.
- Dziękuję za świetną noc – odpięła pas i pocałowała bruneta w policzek.
- Cała przyjemność po mojej stronie – uniósł kąciki ust.
- Powiedz Elliotowi, że się zgadzam. On już wie na co – wysiadła z samochodu i spojrzała jeszcze na przyjaciela, który wciąż się uśmiechał.
- Jest szansa, że powiesz mi na co?
- I co jeszcze? – zaśmiała się. – Pa, Kiki.
- Pa, Vivi.

***

Hej, dzisiaj znów wcześniej. :)
Zostawiam Was z rozdziałem czwartym, gdzie tylko jedno wspomnienie. Powoli się rozkręcamy, mam nadzieję, że się Wam spodobało.
Trzymajcie się, całuję :*

18 stycznia 2016

Rozdział trzeci

Killian nie mógł uwierzyć w to co się stało. Właśnie stał przytulając swoją najlepszą przyjaciółkę, której nie widział od dwóch lat! Odsunął ją od siebie, ale tylko kawałek, wpatrywał się w jej oczy, a później zaczął badać całą twarz blondynki. Wyglądała fantastycznie. Jeszcze lepiej niż wcześniej, chociaż mogło to się wydawać niemożliwe. Chciał się odezwać, powiedzieć, że cieszył się ogromnie, że znów ją zobaczył, że wróciła.
- Peier! – doszedł go głos Luci, który wysiadł z samochodu i spojrzał na przyjaciela. Vivienne jak porażona prądem ocknęła się z amoku i zaciekawieniem spojrzała na blondyna. – Zaraz jakiś idiota zrobi z twojego samochodu garaż!
- Nie wierzę – zaśmiał się pod nosem. – Vi, musimy porozmawiać.
- Przyjedź do mnie później – powiedziała znów patrząc na przyjaciela. – Teraz leć – posłała mu uśmiech.
Niechętnie oddalił się od blondynki i wrócił do swojego czarnego Audi. Zerknął jeszcze kilkakrotnie w stronę niskiej osóbki i wsiadł do środka.
Pół godziny później wpadł do domu niczym burza. Za nim, powolnym krokiem szedł Elliott, który mruczał pod nosem, że jego brat jest kretynem. Dwudziestolatek nie zważał na to, popędził przez salon i stał już na schodach, kiedy zatrzymała go matka. Zawsze musiała wszystko wiedzieć, byłaby chyba najszczęśliwsza, gdyby jej synowie opowiadali jej o wszystkim. Wiedział, że musiała zauważyć tę zmianę nastroju, bo kiedy wychodził nie wyglądał na zadowolonego, a teraz zarażał ludzi swoim uśmiechem.
- Coś się stało? Gdzie tak pędzisz? – zapytała.
- Jak to co się stało? Vivienne wróciła – odpowiedział poszerzając jeszcze bardziej uśmiech. – Ci dwaj debile nie dali nam pogadać, więc się przebieram i lecę do niej.
- To cudownie! – ucieszyła się, bo zawsze lubiła Vivienne, która od dziecka sporą część czasu spędzała właśnie w domu Peierów. Traktowała ją jak własną córkę. – Powiedz jej, żeby koniecznie wpadła, muszę ją wyściskać. Jak się czuje?
- Wygląda świetnie, lepiej niż wtedy.
- No cóż… Teraz to kobieta – uniosła kąciki ust.
Killian nic nie odpowiedział, tylko szybko wszedł pod prysznic, a później przebrał się i wyszedł z domu. Tak bardzo za nią tęsknił, codziennie myślał tylko o niej, zastanawiał się jak się ma i co u niej słychać. Kiedy zobaczył ją, na początku nie mógł uwierzyć, pomyślał, że jego umysł płata mu figla, ale nie… To była ona, cała i zdrowa. Cóż, Luca miał rację. Teraz wiedział, że powinien zadzwonić do przyjaciółki, ale to już nie miało znaczenia. Znów była i na dodatek była zdrowa. Właśnie dlatego szczerzył się jak głupi, siedząc w swoim samochodzie.

~*~

- Marudzisz – powiedział zirytowany Killian i wywracając oczami podążył za przyjaciółką. Szła brzegiem jeziora w jasnej zwiewnej sukience. – Nikt nas nie zobaczy! – powiedział uradowany, ale blondynka spojrzała na niego z uniesionymi brwiami.
- Znajdź sobie dziewczynę – zaśmiała się i założyła kosmyk włosów za ucho. – Jesteśmy przyjaciółmi, nie pocałuję cię.
- Chcę tylko potrenować – jęknął. – Nie poproszę przecież o to kogoś innego!
- Matko, Peier. Jesteś straszny – wywróciła oczami i przyśpieszyła krok. – Nie wolałbyś pierwszy raz całować się z kimś na kim ci zależy?
- Jesteś jedyną dziewczyną na której mi zależy. Jako przyjaciółce oczywiście – szybko się poprawił. – Jeden całus – uniósł palec wskazujący do góry.
- Jeden – wreszcie się zgodziła, a brunet aż podskoczył z zadowolenia. – Nikt się nie dowie? – zapytała, a chłopak pokiwał głową z szerokim uśmiechem.
Zbliżyła się do niego i złożyła krótki pocałunek na jego rozgrzanych ustach. Nie zdążył nawet zamknąć oczu.

~*~

Leżała na hamaku z zamkniętymi oczami. Jej myśli błądziły dookoła Killiana, którego przypadkiem spotkała godzinę wcześniej. Zdziwiło ją to, że od razu wylądowała w jego ramionach. Mimo, że chciała tego, chciała, żeby wszystko wróciło do normy, nie spodziewała się tego. Sama nie była pewna dlaczego. Może dlatego, że jeszcze nie tak dawno uważała, że przyjaciel wymazał się ze swojego życia, że zaczął życie bez niej? To ją bolało, chciała żeby wszystko było jak kiedyś. Jak się przekonała, nie wymazał jej ze swojego życia, co więcej, wydawał się szczęśliwy, gdy ją zobaczył. Uśmiechnęła się do siebie.
- Dobry wieczór, panno Keller – usłyszała znajomy głos i szybko otworzyła oczy.
Chwilę później obok niej leżał brunet, poczuła się jak kiedyś. Kiedy byli dziećmi często wspólnie leżeli na hamaku, spychając się wzajemnie. Tym razem nie mieli takiego zamiaru.
- Nie za wygodnie, panie Peier? – zachichotała i spostrzegła, że przyjaciel przygląda się jej badawczo. Zmarszczyła brwi. – Co jest?
- Po pierwsze, mama chciała, żebym ci powiedział, że musisz do nas wpaść, bo chce cię wyściskać – wywrócił oczami. – Po drugie, sprawdzam czy to na pewno ty.
- Sklonowali mnie, wiesz? – tym razem to ona wywróciła oczami.
- Kiedy wróciłaś? – zapytał, ignorując jej poprzednią wypowiedź. Spojrzała na niego, przygryzając wargę i westchnęła. – Jesteś tu już od jakiegoś czasu – stwierdził smutno.
- To było trudne. Chciałam do ciebie zadzwonić, ale… - urwała. – Nie dzwoniłeś od kilku miesięcy, myślałam, że o mnie zapomniałeś.
- O tobie nie da się zapomnieć, moja mała Vivienne – posłał jej uśmiech. – Pamiętasz?

~*~

Siedziała na kanapie w salonie państwa Peier. Obok niej siedziała rozanielona mama Killiana i Elliotta, która od kilkudziesięciu minut próbowała dowiedzieć się wszystkiego o pobycie Vivienne za granicą. Dziewczyna cieszyła się widząc kobietę, bo zawsze miały dobry kontakt. Czasami robiły wspólnie zakupy świąteczne, bo jak to było powszechnie wiadome, panna Keller znała najlepiej starszego z Peierów.
- Muszę jeszcze dziś zawieść do szpitala kartę choroby – blondynka powiedziała, wzdychając. – Miałam nadzieję, że raz na zawsze pożegnam się ze szpitalami, ale niestety.
- Rozumiem, że będziesz miała robione badania co jakiś czas.
- Tak, pierwsze są za trzy tygodnie. Strasznie się denerwuję, bo jakby coś poszło nie tak… znów musiałabym wyjechać – spuściła wzrok.
Nie mogła za wszelką cenę do tego dopuścić. Poprzedni wyjazd kosztował ją wiele, a teraz, kiedy wróciła w końcu do w miarę normalnego życia, nie mogła pozwolić na powtórkę.
- Wszystko będzie dobrze – poczuła ciepłą dłoń na ramieniu. – Włosy to masz chyba dłuższe niż przedtem – zmieniła temat.
- Szybko mi urosły – uniosła kąciki ust i spojrzała na zegarek na nadgarstku. – Muszę już jechać do tego szpitala, mój lekarz właśnie zaczyna pracę. Miło było z panią porozmawiać.
- Wzajemnie, Vivienne. Tak się cieszę, że wróciłaś – uściskała ją po raz trzeci tamtego popołudnia. – Killian też się cieszy, w ostatnim czasie był naprawdę załamany. Teraz, kiedy wróciłaś, odżył.


~*~

W czasie długiej przerwy, razem udali się w swoje tajne miejsce. Uwielbiali tam przebywać, nikt im nie przeszkadzał, ani nie chciał do nich dołączyć. To nie tak, że byli kompletnymi odludkami, ale to właśnie ich towarzystwo było im najbardziej potrzebne przez większość czasu.
Siedmioletni Killian od kilku minut z ożywieniem opowiadał o jego nowo odkrytej miłości, a dokładnie o skokach narciarskich. Vivienne ledwo nadążała za słowami wypowiadanymi z prędkością światła. Nie do końca wiedziała co to za dyscyplina sportowa i na czym polega, ale przyjaciel obiecał, że wszystko jej wytłumaczy.
- Zobaczysz, zostanę skoczkiem! – powiedział z szerokim uśmiechem. – Będę latał na najpiękniejszych skoczniach, a Ty będziesz ze mną jeździła na każdy konkurs.
- To chyba bardzo niebezpieczne – odezwała się dziewczynka z długim blond warkoczem. – Nie boisz się?
- Vi, proszę cię – powiedział poważnie. – To najlepsza frajda!
- Frajda? Że się możesz połamać? – jej ton przypominał matczyny.
- Pff – prychnął i skrzyżował ręce. – Jak się umie skakać, to się nie łamie.
- To się najpierw naucz – zaśmiała się pod nosem, wyobrażając sobie Killiana uczącego się czegokolwiek.
- Jeszcze się zdziwisz! – powiedział urażony, ale chwilę później uśmiechnął się szeroko i kontynuował swój wywód na temat „najpiękniejszego sportu zimowego”.


***
Hej! :)
Oddaję w Wasze ręce trzeci rozdział. Jest kompletnym dnem, ale obiecuję, że już tak beznadziejnie później nie będzie!
Mimo wszystko, czekam niecierpliwie na Wasze opinie
Buziaki :* 

11 stycznia 2016

Rozdział drugi

Siedzieli w ławce w sali lekcyjnej. Killian rysował na ostatniej stronie w zeszycie nieznane nikomu kształty, a Vivienne słuchała uważnie. Tak bardzo się od siebie różnili, a mimo to byli najlepszymi przyjaciółmi.
Blondynka szturchnęła siedzącego obok niej chłopaka, gdy nauczycielka spojrzała na niego jadowitym wzrokiem. Ten zmarszczył brwi i spojrzał na kobietę.
- Może ty wiesz, Peier? – zapytała uśmiechając się szyderczo. Doskonale wiedziała, że nie uważał. Miał zresztą miano najbardziej nieogarniętego ucznia w całym liceum. Vi westchnęła widząc, że jej przyjaciel kompletnie nie miał pojęcia o co chodziło. Wyciągnęła spod jego rąk zeszyt i szybko napisała odpowiedź. Killian od razu zauważył pomoc.
- Sukcesja wtórna odbywa się na terenie zajętym wcześniej przez inną biocenozę – powiedział, zerkając w zeszyt.
Nauczycielka zacisnęła usta w linię i przez chwilę przyglądała się uczniowi.
- Dobrze – powiedziała wyraźnie niezadowolona, że nie złapała go na nieuważaniu. – Teraz omówimy etapy powstawania sukcesji na wydmach nadmorskich…
- Dzięki, mała – szepnął do blondynki, wzdychając. – Ta żaba jest okropna.
- Wisisz mi tę dobrą gorącą czekoladę – uśmiechnęła się. – A teraz słuchaj. Może się w końcu czegoś nauczysz.
- Nie znoszę biologii i tego całego ekosystemu – jęknął i wrócił do rysowania. Odpowiedź przyjaciółki obramował.
Vivienne wywróciła oczami i znów skupiła się na słowach nauczycielki.

~*~

- Może pojedziesz do Killiana?
Vivienne siedziała przy kuchennym stole, jedząc śniadanie, kiedy usłyszała pytanie z ust matki. Dłoń zatrzymała przy ustach i westchnęła. Nie była pewna czy powinna, bała się. Wiedziała, że nie poradziłaby sobie, gdyby okazało się, że brunet o niej zapomniał. Chociaż obiecał, że będzie przy niej zawsze, miała pewne obawy. Przecież minęły już dwa lata, odkąd była zmuszona do wyjazdu. Od tamtej pory nie widzieli się.
- Lepiej nie – powiedziała siląc się na obojętność.
- Vivienne! – podniosła głos, a dziewczyna aż upuściła łyżkę. – Nie możesz od niego uciekać. Na pewno się martwi, w końcu od kilku miesięcy nie dawałaś znaku życia.
- Zabawne mamo, naprawdę – wstała od stołu i wziąwszy ścierkę, starła plamę jaką zrobiła chwilę wcześniej. – Zresztą na pewno ma ciekawsze sprawy na głowie. Jakby chciał to by zadzwonił, a że nie zrobił nic, to… - opadła na krzesło.
- Daj spokój – złapała za dłoń dziewczyny. – On zasługuje na to, żeby wiedzieć, że wyzdrowiałaś i wróciłaś.
- Nie wiem – wymamrotała. – Nie jestem już głodna, pójdę na spacer.
Trzy dni. Dokładnie tyle minęło odkąd przekroczyła granicę Szwajcarii i wróciła do swojego domu, w którym wychowywała się od czwartego roku życia. Los nigdy nie był dla niej łaskawy. Mężczyzna, który był jej ojcem, przestraszył się odpowiedzialności i uciekł nim przyszła na świat. Gardziła nim, mimo że go nie znała. Nienawidziła tego rodzaju mężczyzn, uważała, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie zostawiłby kobiety w ciąży. Musiała dorastać w niepełnej rodzinie, na początku miała jeszcze dziadków, ale zmarli dość szybko. Potem było dobrze, poszła do przedszkola, gdzie poznała Killiana. Od razu się zaprzyjaźnili, stali się niemal nierozłączni.
Szła powoli, co jakiś czas rozglądając się. Odkąd przyjechała, nie miała okazji na przejście się po miasteczku. Wciąż miała w głowie słowa matki. Miała po części rację, ale Vivienne nie chciała dopuszczać do siebie tej myśli. Zresztą nie sądziła, że wszystko mogłoby wrócić do normy. Wcale by się nie zdziwiła gdyby Peier rozpoczął nowe, całkowicie wolne od niej, życie.

~*~

Z każdym dniem było coraz gorzej. Był na siebie wściekły, uważał się za kompletnego tchórza i idiotę. Nie potrafił zadzwonić, jakby było to coś trudnego i strasznego. Nie było, ale Killian nie potrafił się przemóc. Luca zaczął nawet mu proponować wizytę u specjalisty. Nie uważał go za chorego umysłowo, ale jego obsesja stawała się chora. Peier uważał, że jego przyjaciel się jedynie z niego naśmiewał, a że przywykł do żartów ze strony Egloffa, nie bardzo się tym przejął.
W niedzielny, dość chłodny poranek wybrał się na przebieżkę po okolicy. Uwielbiał to, pozwalało mu to na całkowite oderwanie się od rzeczywistości, na oderwanie od problemów. Na oderwanie się ze świata. Tym razem jednak, zaszedł na plac przy szkole, do której uczęszczał. Przeszedł przez ogrodzenie i usiadł dokładnie w tym samym miejscu, w którym kilka lat wcześniej siedziała zapłakana Vivienne. Wciąż pamiętał jak trzy zarozumiałe i niezbyt inteligentne dziewczyny wyśmiewały jego przyjaciółkę, chociaż na pewno jej zazdrościły. Zawsze była ładna i uczyła się najlepiej. Nigdy nie miała problemów z dogadaniem się z innymi, wyjątkiem były one. Najlepsze było to, że wszystkie trzy w wieku dwudziestu lat były samotnymi matkami bez ukończonej szkoły. Teraz to Vi mogła się z nich śmiać, chociaż nie byłoby to całkowicie w jej stylu. Nigdy nie rozumiał jak można być tak dobrą osobą jak ona. Pomagała wszystkim, była miła i miała anielską cierpliwość. Sam Peier nie byłby w stanie znieść długich godzin w towarzystwie snobistycznych osób.
Kiedy wrócił do domu, poczuł się lepiej. Zastanawiał się czy było to spowodowane biegiem czy przebywaniem w miejscu, które przypominało mu przyjaciółkę. W każdym razie czuł się lepiej, nie był przytłoczony myślami. Zaraz po obiedzie zabrał brata do ośrodka szkoleniowego na trening siłowy. Jako, że Elliott był slacklinerem dbał o swoją formę fizyczną, często ćwiczył wraz z bratem i Lucą.

~*~

- Umieram – jęknęła siadając na ziemię. Killian spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Brakowało tylko tego, żeby wybuchł śmiechem. Wywrócił oczami i usiadł obok przyjaciółki.
- Proszę cię, ja się nawet nie zmęczyłem – wyszczerzył się w jej stronę.
- Nie denerwuj mnie – szturchnęła go z miną wyrażającą chęć mordu. – Ja nie spędzam całych dni na treningach. Co ci to daje? Jesteś chorobliwie chudy. Nie dziwię się, że żadna dziewczyna cię nie chce.
- Bolało – udał obrażonego, a chwilę później, kiedy Vivienne zaśmiała się pod nosem, i on się zaśmiał. – Gdzie ty masz formę, co?
- Widzisz, kochany. Ja nie muszę ćwiczyć i zdrowo się odżywiać, żeby wyglądać bosko – wskazała na siebie z uśmiechem. – Mam nadzieję, że zniesiesz mnie stąd, bo umrę.
- Od jutra biegasz i nie ma wymówek.
- Od jutra – zachichotała. – Tak jak ty nie jesz słodyczy?
- Przecież nie jem!
- Jasne, a to może przypadkiem w twojej kieszeni jest to – zaśmiała się i wyciągnęła z kieszeni bluzy bruneta papierek po czekoladzie.
- Masz mnie – uniósł ręce do góry. – Ale, Vi, to jest takie dobre!
- Takie dobre to będą boczki.

~*~

Po porannym spacerze poczuła się tak dobrze, że stwierdziła, że i później musi wyjść. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak tęskniła za swoim miasteczkiem. Starała się jednak omijać rejony, w których mogłaby spotkać Killiana, chociaż tak bardzo chciała znów go zobaczyć. 
Po drodze wstąpiła do sklepu po wodę, a sprzedawca widząc Vivienne ucieszył się niezmiernie. Nie miała pojęcia, że ją zapamiętał, że cieszył się, że znów ją widział. Przecież przewijało się przez to miejsce tylu ludzi, a to właśnie ją dostrzegł. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy powiedział, że miło ją widzieć z powrotem. Mijając ludzi na ulicy, kilkakrotnie była przywitana przez sąsiadów czy znajomych z czasów szkolnych. Od razu zrobiło jej się cieplej na sercu. Ludzie ją pamiętali i lubili. Czy to nie cudowne uczucie?
- Cześć – usłyszała za sobą damski głos, a kiedy się odwróciła, zauważyła jedną z tych osób, za którymi nigdy nie przepadała.
Młoda dziewczyna o ciemnych oczach i włosach, prowadziła około rocznego chłopca za rączkę. Vivienne westchnęła w duchu. Nie chciała z nią rozmawiać, ale nie potrafiła być niemiła.
-Hej, Annika - przywitała się, unosząc delikatnie kąciki ust.
- Dawno cię nie widziałam – powiedziała, a Vi poczuła jak blednie. – Co się z tobą działo?
- No wiesz – zaczęła, nerwowo bawiąc się końcem swojej bluzy. – Byłam tu i tam. A co u ciebie? – zapytała, wiedząc, że jak zacznie mówić o sobie, nie będzie końca. Chociaż wolała to, niż rozmowa o poprzednich dwóch latach.
Annika zaczęła swój wywód na temat macierzyństwa, nie garnących się do odpowiedzialności mężczyznach, codziennym życiu z małym dzieckiem, ząbkowaniu i siusianiu w pampersy. Prawdopodobnie mówiłaby dużo dłużej, gdyby nie fakt, że dziecko zaczęło płakać i musiała wracać. Vivienne odetchnęła z ulgą. Nienawidziła takich ludzi jak Annika Braun. Jeszcze kilka lat temu ciągle się z niej naśmiewała, a teraz rozmawiały sobie, jakby były najlepszymi przyjaciółkami. Vi czasami żałowała, że nie potrafiła być nie miła.

~*~

Wracał właśnie z treningu z Elliottem i Lucą, którego miał odwieźć do domu. Cała trójka była wykończona, ale lubili to. Uważali, że nie ma nic lepszego niż mocny trening, ból spowodowany ćwiczeniami. Właściwie nie wyobrażali sobie życia bez tego. Nawet Elliott, który nie musiał aż tak dbać o formę jak skoczkowie.
Jadąc w stronę domu Egloffa, zauważył coś, co sprawiło, że jego tętno wzrosło, a dłonie zaczęły się trząść na kierownicy. Zatrzymał się i nic nie mówiąc swoim towarzyszom, wyszedł z auta. Odwrócił się w stronę niedużej osóbki, która szła z uśmiechem rozglądając się dookoła. To musiała być ona, przecież nie pomyliłby się. Nie mógł. Wziął kilka głębokich oddechów i nie zważając na ciągłe wołania przyjaciela i brata, ruszył przed siebie.
Przed oczami stanęło mu łamiące serce pożegnanie, słyszał jej głos, widział zapłakaną twarz. Potem przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Zabawne, ludzie zwykle zapamiętują wspomnienia po szóstym roku życia, a przecież on, miał wtedy cztery. Radosne wspomnienie zamieniło się w koszmar, ledwie słyszalny głos pełen bólu i cierpienia.
Była już tak blisko, ale wciąż nie patrzyła przed siebie. Uśmiechnął się, prawie w ogóle się nie zmieniła. Taką ją zapamiętał, wiecznie uśmiechniętą i pochłoniętą pięknem otaczającego ją świata.
W końcu spojrzała wprost na niego i zatrzymała się. Butelka, którą trzymała w dłoni, upadła na chodnik i stoczyła się na ulicę. Wolnym krokiem podszedł do niej i nic nie mówiąc przytulił do siebie.
- Vivienne, to naprawdę ty? – zapytał, kiedy poczuł jak chude dłonie oplatały jego plecy.
- Wróciłam, Killianie – odsunęła się od niego i spojrzała w jego czekoladowe tęczówki.


***
Ahoj (że tak się przywitam po czesku)!
Przychodzę dziś do Was z rozdziałem drugim.
Hm... zastanawiałam się jaką lekcję wybrać na pierwsze wspomnienie. Padło na biologię, bo moja nauczycielka mi się źle kojarzy (tylko z ostatniego roku w sumie, bo wcześniej miałam fajną i miłą, a nie taką zołzę, która wchodząc do klasy mówiła "proszę wstać", na co moi koledzy czasem mówili "sąd idzie" xD).
Wiem, że dopiero zaczynam tą historię, ale już zakochałam się w moich bohaterach. Proszę Was, oni są przeuroczy i przecudowni. Musicie się ze mną zgodzić! Nawet ten wkurzający Elliott (jeśli chcecie go zobaczyć to wejdźcie na jego Instagrama)
Czekam na wasze opinie.
Buziaki :*

3 stycznia 2016

Rozdział pierwszy

Vivienne Keller siedziała w wygodnym fotelu samochodu swojej matki, trzymając chude dłonie na kolanach. Twarz zwróconą miała w stronę bocznej szyby, przyglądała się mijanemu krajobrazowi. Tak dawno nie widziała gór, które od zawsze tak bardzo kochała. Uśmiechnęła się wspominając jak Killian uczył ją jazdy na nartach. Nie wyszło tak jak oboje by chcieli, ale przynajmniej bawili się fantastycznie. Przejechała dłonią po szybie. Po dwóch latach wracała do domu, do kochanej ojczyzny. Cieszyła się jak szalona, ale z drugiej strony okropnie się bała. Przez te dwa lata kontakt z przyjacielem miała ograniczony do niezbędnego minimum, czasami nie odzywali się do siebie kilka miesięcy. Bała się, że o niej zapomniał i nie będzie chciał już z nią rozmawiać. Przecież ostatnio napisał jej życzenia urodzinowe, na dodatek spóźnione, a było to pół roku temu. Może zrobił to tylko z grzeczności, a tak naprawdę nie chciał mieć już nic wspólnego z Vivienne? Z jego małą Vivienne.
Obiecał, że nigdy nie zapomni, że ich przyjaźń przetrwa wszystko. Tak naprawdę w tamtym momencie nie miała pojęcia czy nadal była ważną osobą w życiu Peiera.
- Zawieść cię do niego? – podskoczyła na fotelu, słysząc słowa rodzicielki.
Spojrzała na kobietę i przez chwilę nic nie mówiła, zastanawiając się. W pewnym sensie musiała walczyć z samą sobą.
- Nie – westchnęła w końcu i założyła niesforny blond kosmyk za lewe ucho. – Chcę najpierw przywitać się z domem.
- W porządku – odpowiedziała zrezygnowana szatynka po czterdziestce i wbiła wzrok w ulicę przed sobą.
Resztę drogi nie odzywały się do siebie. Vivienne nadal chłonęła piękno Szwajcarii, bijąc się przy tym z myślami. Wiedziała, że to była kompletna głupota, nie powinna zaprzątać sobie głowy tymi sprawami. Co miała jednak poradzić na to, że tęsknota i strach nią rządziły? Nie mogła przestać zastanawiać się co u niego. Czy był szczęśliwy, miał kogoś i czy wreszcie zaprzyjaźnił się z kimś innym. Vi nie lubiła się nim dzielić, ale nie raz mówiła, że powinien znaleźć sobie jakiegoś przyjaciela płci męskiej.
Gdy tylko zjawiła się pod swoim domem, poczuła znajome ciepło, które wypełniało ją od środka. Kochała to miejsce, nigdy nie chciała mieszkać w innym miejscu. Wzięła głęboki oddech, powietrze było dużo czystsze niż te w północnej części Niemiec. Rozejrzała się dookoła, okolica prawie w ogóle się nie zmieniła, wszystko wyglądało praktycznie tak samo jak w dniu, w którym wyjeżdżała.
- Witamy ponownie – obok niej zjawiła się jej matka i objęła ją ramieniem. – Tęskniłaś?
Nie odpowiedziała, jedynie skinęła głową i uniosła kąciki ust ku górze. Kiedy tylko znalazła się w domu, poczuła szczęście, które ostatnio wciąż ją omijało. Miło było poczuć coś innego niż bezsilność, cierpienie lub strach. Weszła do swojego pokoju, wszystko wyglądało tak samo jak tamtego feralnego dnia. Do ręki wzięła stojącą na szafce nocnej ramkę ze zdjęciem, które przedstawiało dwójkę małych dzieci. Westchnęła, wszystko przypominało jej o Killianie. Z każdą minutą coraz bardziej chciała znaleźć się pod jego domem, a później w jego ramionach, słysząc, że tęsknił i wszystko będzie już dobrze. Jednak czuła jakąś blokadę, nie potrafiła tak po prostu wsiąść w samochód i do niego pojechać, jakby nic się nie stało. Stało się i to naprawdę dużo.
Usiadła na łóżku i przymknęła powieki, spod których zaczęły lecieć łzy. Nienawidziła tego, że była taka słaba. Nie potrafiła poradzić sobie z niektórymi emocjami. Czuła ucisk w klatce piersiowej i wylewała łzy.

~*~

- Masz walczyć, rozumiesz? – Killian złapał Vivienne za ramiona i spojrzał w błękitne tęczówki. – Nie wolno ci się poddać. Jesteś silna i dasz radę.
Mówił, ale ona wydawała się nie rozumieć jego słów. Nie słuchała go, patrzyła na niego i wiedziała, że to mógł być ostatni raz, kiedy się widzą.
Nie masz racji, pomyślała, nie jestem silna.
Jego ciemne oczy zaszkliły się. Nigdy nie płakał. Vi po raz pierwszy widziała go w takim stanie i była pewna, że nie chciała tego powtarzać. Zawsze był twardy. Nawet, gdy złamał rękę w pierwszej klasie. Trzymał się dzielnie, bo dopóki miał obok swoją blond przyjaciółkę, wiedział, że wszystko będzie dobrze. Teraz miała mu uciec, chociaż nie chciała tego. Nie miała wyboru, chciała żyć i pewnego dnia bawić się na jego weselu.
- Nie dam rady – rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Dasz! Musisz! Jesteś Vivienne Keller i nigdy się nie poddajesz, walczysz do końca – przytulił ją do siebie, przeklinając się w myślach, że też musiał płakać. – Nie przyjmuję innej informacji do wiadomości. Vi, będzie dobrze – szepnął do jej ucha.
- Obiecaj mi, że jeśli umrę, nie zrobisz niczego głupiego – odsunęła się od niego, a brunet rozszerzył oczy i zacisnął dłonie w pięści.
- Nie umrzesz! – krzyknął, przerażając tym samym samego siebie jak i przyjaciółkę. – Nie umrzesz, wrócisz. Nie waż się nawet tak myśleć, rozumiesz?

~*~

Po raz czternasty w miesiącu wybierał do niej numer i po raz czternasty nie zdecydował się zadzwonić. Ostatnio, kiedy rozmawiali była bardzo słaba, a on bał się, że teraz mogło być jeszcze gorzej. Schował komórkę do kieszeni spodni i zszedł do kuchni, gdzie zastał swojego młodszego brata. Elliott stał przy lodówce i pił sok pomarańczowy prosto z kartonu. Killian skrzywił się na ten widok.
- Nie możesz nalać do szklanki? – podszedł do niego i wyrwał mu z rąk napój. – Inni też może chcieliby się napić.
- Co z tego? – zaśmiał się. – Co taki naburmuszony chodzisz ostatnio, co? Czepiasz się każdego – oparł się o blat i spojrzał na dwudziestolatka. – Co u Vivienne?
- Nie wiem – poczuł ucisk, słysząc jej imię.
 Nie miał pojęcia co u niej było, bał się zadzwonić. Czuł jakąś wewnętrzną blokadę. Do tego ostatnio pisał do niej w styczniu, kilka dni po jej urodzinach wysłał życzenia. To nie tak, że zapomniał, po prostu nie był do końca przekonany, czy powinien. Nie był pewny, czy nadal mu wolno. Wszystko się zmieniło przez dwa lata. Przecież wszystko miało zostać takie samo, a teraz czuł się jakby osuwał mu grunt pod nogami.
- Nie wiesz? – osiemnastolatek uniósł brwi. – Przecież się przyjaźnicie.
- Sam już nie wiem czy się przyjaźnimy – westchnął. – Nie widziałem jej dwa lata.
Okrążył kuchnię kilkakrotnie, aż w końcu zdecydował, że nie może siedzieć i zadręczać się głupimi myślami. Wyszedł z domu i wsiadł do swojego samochodu. Ruszył w stronę domu przyjaciela, tylko on w pewnym sensie rozumiał go i wspierał. Chociaż Killian wiedział, że Luca znów mu powie, że powinien zadzwonić do przyjaciółki, wolał jego towarzystwo. Mógł mu się wygadać i liczyć na jakąś sensowną radę. Wiedział, że prawdopodobnie Egloff właśnie spędzał czas z dziewczyną, ale nie mógł już dłużej wytrzymać. Siedzenie w domu całkowicie go przytłaczało. Kiedy podjechał pod dom państwa Egloff, zauważył wychodzącą z domu Celine. Czyli trafił na idealny moment. Wysiadł i przywitawszy się z dziewczyną Luci, podszedł do drzwi. Zapukał nerwowo, a chwilę później siedział już w pokoju przyjaciela bezwładnie rozkładając ręce.
- Nie wiem co mam robić – powiedział, kiedy skończył mówić.
- Znasz moje zdanie – blondyn spojrzał na niego uważnie. – Zadzwoń.
- Nie mogę… Żebyś słyszał wtedy jej głos. Ledwo mówiła, a ja czułem jak serce mi pękało. Co jeśli teraz jest jeszcze gorzej? Nie przeżyję tego – schował twarz w dłoniach.
- Co jeśli teraz jest lepiej? – poczuł dłoń przyjaciela na ramieniu. – Wariujesz, nie wiedząc co z nią. Pozostało ci jedno.
- Nie rozumiesz, Luca. Nie zniósł bym tego, że jest źle, tak mogę przynajmniej karmić się nadzieją, że z nią w porządku.
- Gdyby było źle, powiedzieliby ci przecież – podszedł do okna i oparł się o parapet. – Od kilku miesięcy żyjesz tylko tą sprawą, musisz odpuścić.
- Jak? – podniósł się. – Nie mogę, nie mogę zapomnieć o niej, nie mogę zapomnieć o mojej małej Vivienne.
- Twoje myśli przez dwadzieścia cztery godziny na dobę krążą wokół niej. To obsesja
To obsesja.
Luca miał rację, Killian zauważył to wracając do domu. Miał obsesję na punkcie Vivienne. Cholernie się o nią bał, a niewiedza na temat jej stanu zdrowia przerażała go. Przerażało go także to, że okazał się tchórzem. Tyle razy miał do niej zadzwonić lub chociażby wysłać głupiego SMSa, ale nie zrobił tego. Dlaczego? Bo się bał. Może nawet nie tyle tego, że było z nią źle, ale tego, że skreśliła go ze swojego życia.

~*~

Położyła się na hamaku w celu odświeżenia swojego umysłu. Przez poprzednie dwa lata nie zdarzało jej się wyjść bez nadzoru osób trzecich. Teraz znów była wolna, a na dodatek znów miała swoje podwórko. W każdym z kątów tego miejsca kryły się wspomnienia. W większości szczęśliwe, w większości z panem Peierem. Czułam ukłucia w klatce piersiowej, kiedy myślała, że całkowicie wymazał ją ze swojego życia. Przecież zawsze byli przy sobie, mogli na siebie liczyć. Już pierwszego dnia w przedszkolu zaprzyjaźnili się i obiecali sobie, że tak zostanie. Teraz miało wszystko się zepsuć? Właściwie nie, to już dawno się zepsuło. Ludzie wciąż powtarzają, że przyjaźnie z dzieciństwa są najtrwalsze, ale co jeśli tak nie jest? Drogi Vivienne Keller i Killiana Peiera rozeszły się.
- Vivienne, zimno już – usłyszała głos rodzicielki i niechętnie zeszła z hamaka.
Przez rozmyślanie nie zauważyła, że zrobiło się zimno i ciemno. Nie czuła chłodu, nie czuła właściwie nic, prócz bólu serca. Mieli być nierozłączni, mieli już do końca życia być przyjaciółmi, a działo się źle. Znów pomyślała, że powinna zadzwonić i chociażby oznajmić go, że wróciła i jest zdrowa. Killian z przeszłości cieszyłby się i od razu zabrałby ją w góry. Ciągnąłby ją przez połowę drogi z powodu braku kondycji, a później siedzieliby i po prostu cieszyli się swoją obecnością.
Kiedy już leżała w łóżku, znów w jej dłoni znalazł się telefon i znów chciała zadzwonić. Nie zrobiła tego po raz kolejny.

~*~

Leżał w łóżku wpatrując się w sufit. Jego myśli znów zaczęły krążyć wokół przyjaciółki, nie mógł wybaczyć sobie, że od początku nie starał się bardziej. Powinien ją wspierać, a nie skupiać się na skakaniu. Chociaż w pewnym sensie to właśnie skakanie pomagało mu w odsuwaniu swoich myśli od Vivienne. W ostatnim czasie jednak wszystko się mieszało ze sobą. Myśli i wspomnienia o Vivienne oraz jego życie codzienne, skoki, studia. Nie nadawał się do współżycia, a wszystkie dziewczyny, które próbowały go poderwać szybko rezygnowały, widząc, że Killian jest przez większość czasu nieobecny.
Zacisnął powieki. Nie mógł już dłużej tak się zachowywać, wiedział, że był nie do zniesienia.

~*~

- Zabiję go. Obiecuję, że ten chłoptaś już jutro będzie chodził bez zębów – zacisnął dłoń w pięść, siadając na trawie za domem przyjaciółki. Blondynka leżała na hamaku, a spod zamkniętych powiek, wypływały jej łzy.
- Daj spokój – powiedziała, łamiącym się głosem. – Mogę cię o coś spytać?
- No, dawaj.
- Czy to dziwne, że... To znaczy…  zawahała się na chwilę.  Czy to dziwne, że mam siedemnaście lat i nie spałam z nikim? – zapytała, a Peier zaczął kasłać.
- Rozumiem, że zgłupiałaś? – spojrzał na nią. – Przecież ja też jeszcze…
- No tak, ale…  zaczęła, ale Killian jej przerwał.
- To, że masz szacunek do siebie i swojego ciała, że masz zasady i nie sypiasz z połową szkoły, wcale nie znaczy, że jesteś dziwna.
- Może ja powinnam się zgodzić? – wstała jak oparzona.
- I co jeszcze? Może to sfilmować? Daj spokój, to zwykły palant.
Vivienne uśmiechnęła się szeroko i starła łzy z twarzy. Usiadła na trawie obok bruneta i zaczęli się wygłupiać, a chwilę później na jej policzkach znów pojawiły się łzy. Tym razem szczęścia.


***
 O Matulu.
Takiego odzewu pod prologiem się nie spodziewałam, naprawdę. Cieszę się, że spodobało Wam się. Miałam taki problem, że prawie do samego końca nie potrafiłam zdecydować się na wersję ostateczną prologu. W takim razie, chyba wybrałam dobrze?
Dzisiaj przychodzę do Was z rozdziałem pierwszym, który ostatecznie wydłużyłam o wspomnienia. Podoba mi się, wiecie? Miałam go dodać dopiero w poniedziałek, ale ludzie... nie macie nawet pojęcia jak mnie kusiło od kilku dni, żeby zrobić to wcześniej! Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)
Całuję :*
czytasz = komentujesz
komentarze motywują mnie do dalszego pisania